Mocny temat Sedláčkova sprowadza do stereotypowej czeskiej zwyczajności – domowego ciepełka, codziennej rutyny, pogodzenia z losem. W pewnym momencie ma się nawet wrażenie, że walka Anny – jej
"Fair play" wchodzi do polskich kin z dużym opóźnieniem – ponad dwa lata po premierze światowej. Gdyby tak zobaczyć film ciut wcześniej – np. równolegle z olimpiadą w Rio – można by go nawet uznać za rodzaj komentarza do ostatnich afer dopingowych. Akcja toczy się wprawdzie w w komunistycznej Czechosłowacji, gdzie program "wspomagania" sportowców wiązał się z zimnowojennym wyścigiem mocarstw, jednak pewne prawidłowości powtarzają się niezależne od sytuacji politycznej. Decyzja o skorzystaniu z dopingu ma zwykle charakter systemowy, angażuje ludzi z różnych szczebli instytucjonalnej hierarchii, a samego sportowca stawia przed faktem dokonanym – "cudowna" poprawa wyników albo koniec kariery. Spirala kłamstw, która się w wyniku tego nakręca, to temat na mocny thriller, gdzie gra toczy się i o zwycięstwo w zawodach, i o zachowanie twarzy. W "Fair play" nie znajdziemy jednak żadnych mocnych napięć, co najwyżej letnie emocje. To przykład kina o charakterze historyczno-ilustracyjnym: trudny temat ujmujemy poprawnie i na tyle prosto, żeby każdy się połapał. Broń Boże zajrzeć głębiej czy pogadać o niuansach.
Na pierwszy ogień idzie szlachetność: młoda biegaczka Anna wierzy, że dzięki ciężkiej, systematycznej pracy przejdzie eliminacje na letnie igrzyska olimpijskie w Los Angeles. Zakwalifikowana do rządowego programu sportowego najpierw przyjmuje wszystko, co podsuwają jej trener i lekarz, a kiedy odkrywa, że chodzi o doping, zaczyna się buntować. Na drugim biegunie są ci, którzy albo chcą dla Anny lepszego życia, albo zwyczajnie boją się o własne tyłki: matka, dawna opozycjonistka, widzi w wyjeździe na olimpiadę szansę na ucieczkę na Zachód. Jednocześnie wikła się we współpracę z dawnym znajomym – opozycyjnym pisarzem – co sprowadza na rodzinę czujne spojrzenie bezpieki. Trener dziewczyny boi się z kolei podskoczyć partyjnym, a partyjni próbują udowodnić, że blok wschodni produkuje największe gwiazdy sportu. W narodzie ginie duch zdrowej rywalizacji, a Anna wchodzi w rolę ostatniego bastionu uczciwości.
Lubię nazywać takie filmy "mechanicznymi", bo na pierwszy rzut oka wszystko działa tutaj jak w szwajcarskim zegarku. Jest na temat, opowieść się nie dłuży, pojawia się miłość i nienawiść, osobiste dramaty, miłe dla oka rekwizyty z przeszłości. Ale już kilkanaście minut po seansie – równie mechanicznie – film zaczyna znikać: postaci, historia, przedmioty, wszystko wyparowuje z pamięci. Nie ma ani jednego punktu – żadnego odstępstwa, tajemnicy – którego można by się pochwycić i podryfować z bohaterami w nieznane, przeżyć jakieś autentyczne emocje. Jest za to pokaz slajdów na imieninach u cioci – emerytowanej sportsmenki – czyli wszystko to, czego spodziewamy się po dobrze odrobionym zadaniu domowym: "Afera dopingowa: geneza, rozwój, skutki".
Sedláčkovej raczej nie chce się rywalizować o widza stopniowaniem napięcia i oryginalną wizją. Jeśli idzie o kategorię "filmy o komunie", ma się wrażenie, że "Fair play" traktuje system dość pobłażliwie i nadaje mu twarz pociesznego niezdary z łysiną. Nie tego oczekujemy po tzw. kinie sportowym, gdzie dodatkowo głównymi antagonistami są funkcjonariusze partii komunistycznej. Trudno poczuć grozę, zrozumieć, dlaczego – jak powtarzają co rusz bohaterowie – nie da się w takiej Czechosłowacji żyć i trzeba ratować się ucieczką. Przecież na ekranie wszystko jest takie kolorowe i przytulne, w knajpach grają długowłosi rockowi bardowie, a opozycjoniści to przystojniacy o rozmarzonych spojrzeniach. Wyjątkowo nieprzekonujące są sceny przesłuchań matki Anny przez czechosłowackich esbeków. Szantażują, że jeśli nie podpisze deklaracji współpracy, zniszczą karierę córki – ci grubawi, źle ubrani urzędnicy. Wąsaci przeciętniacy. Może i zagrażają swobodzie, może tłumią wolność słowa – ale czy mogą stać się zagrożeniem dla cielesnej integralności bohaterów? Jednak wątpimy.
Nie twierdzę, że taka wizja systemu nie jest zgodna z historycznymi realiami. Przeciętność zawsze jest najbliżej prawdy. Nie sprawdza się po prostu w przyjętej przez reżyserkę konwencji. Mocny temat Sedláčkova sprowadza do stereotypowej czeskiej zwyczajności – domowego ciepełka, codziennej rutyny, pogodzenia z losem. W pewnym momencie ma się nawet wrażenie, że walka Anny – jej upór, żeby wbrew wszystkiemu pozostać ostatnią sprawiedliwą – to w rzeczywistości bój o te wyobrażone, zawsze peryferyjne Czechy: gdzie nam tam mierzyć do jakiegoś Zachodu. Lepiej pozostać porządnym. Podpisuję się pod tym rękami i nogami, tylko że w tym przypadku temat jest światowy i wymaga światowego poziomu. Uniwersalnej formy – inaczej pozostanie jedynie lokalną ciekawostką. "Fair play" niestety pławi się w swojej przeciętności i na metę dobiega na środkowej pozycji. Za słaby na podium, ale za dobry na dyskwalifikację. Zbyt uczciwy na przełamanie schematów. Może doping wyszedłby jednak Czechom na dobre?
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu